wtorek, 5 kwietnia 2011

Falling from the heavens like crystal feather...

Powróciłem do Post Scriptum przynosząc ze sobą do studia dużą porcję Post-Rocka. Z racji koncertu pojawiła się tez obowiązkowa relacja z koncertu Immanu El.

Playlista 29.03.2011 (Post in Post Scriptum is back)

1. September Malevolence - Destenies 'Ol Destinies [Surviving Destinies EP. 2004]
2. Immanu El - Hogamon One [Moen. 2009]
3. Immanu El - Hogamon Two [Moen. 2009]
4. Immanu El - Astral Days [They'll Come They Come. 2007]
5. Immanu El - Kosmonaut [They'll Come They Come. 2007)]
6. Nine Inch Nails - Beside You In Time [With Teeth. 2005]
7. The Evpatoria Report - Cosmic Call [Golevka. 2005]
8. Dorena - I Huset Jag Växte Upp [Holofon. 2009]
9. Flunk - Spring To Kingdom Come [Morning Star. 2004]

Dwie dekady historii Post-Rocka (1994: Part 2):
10. Bark Psychosis - Big Shot [Hex. 1994]
11. Laika - Sugar Daddy [Silver Apples Of The Moon. 1994]
12. Dirty Three - Better Go Home Now [Dirty Three. 1994]
13. Dirty Three - Dirty Equation [Dirty Three. 1994]

14. Ostinato - Annotation [Left Too Far Behind. 2004]

To ja zacznę może nietypowo - od Gwoździa Programu. Wybrałem tym razem epickie brzmienie szwajcarskiej kapeli The Evpatoria Report. Kosmiczna kompozycja dobrze pasuje do atmosfery post-koncertowego wspominania poprzedniego tygodnia i wizyty w Hydrozagadce. Sam występ - jak można by było się spodziewać rozpoczął się z 45 minutowym poślizgiem. Ale to akurat nie jest najważniejsze. Był to mój 3 koncert Immanu Ela i muszę stwierdzić, że był najlepszy. Idąc do Hydrozagadki trochę się bałem, bo rzadko mi się zdarza być 3 raz na koncercie tego samego zespołu. Bałem się spowszednienia. Bałem się też z innych powodów, bo Immanu El od pewnego czasu kojarzy mi się z pewną osobliwą traumą (trochę fatum się na bazie tego zbudowało). Więc był to nijako koncert na przełamanie. Odnoszę wrażenie, ze to przełamanie się udało. Dostałem od Szwedów 75 minut muzyki, 2 bisy (jak podkreślił sam zespół zdarza się to bardzo rzadko), 2 nowe kawałki z nadchodzącej płyty (które zwiastują naprawdę dobry album), która ma się ukazać jesienią i ma zawierać 8 zupełnie nowych kompozycji. Na żywo wywarły one na mnie bardzo dobre wrażenie. Co ciekawe jeden z zaprezentowanych utworów nie ma jeszcze tytułu i słów. Zespół ustami Claes Strängberga zaprosił nawet publiczność, żeby po koncercie podejść do stoiska z merchem i podzielić sięswoimi sugestiami i pomysłami. Setlista z koncertu też dla mnie osobiście była bardzo dobra - przekrojowo pokazywała twórczość Immanu Ela - "Under Your Wings I'll Hide" i "Astral Days" (świetne stroboskopy i o wiele bardziej agresywna aranżacja w porównaniu do nagrania studyjnego) z debiutanckiego albumu, "Tunnel" i "Agnes Days" z Moen, do tego dwa nowe kawałki, "Panda" na pierwszy bis i kilka innych utworów - nie mam prawa narzekać. Zespół też pokazał, że lubi do Polski przyjeżdżać i na pewno tu wróci na trasie promującej kolejny album. Publiczność też ciepło przyjęła muzyków. To co mi się zawsze podobało na koncertach Szwedów to atmosfera - intymna, bliska, romantyczna, kameralna. Bez barierek odgradzających muzyków. Bez tłoku i przepychanek - bo każdy ma miejsce by w spokoju kontemplować muzykę. Dźwięki tulą ciepło publiczność. Akcenty są dobrze wyważone. Napięcie poprawnie budowane i aranżacje - z pazurem wykonane. Czy warto się wybierać kolejny raz? Zdecydowanie tak. Najlepiej z drugą połówką - wrażenia zdublowane!
W Norweskim kąciku muzycznym wystąpiła znana na świecie elektroniczna formacja Flunk. Muszę przyznać, że zapomniałem o niej na długi czas i dopiero radiowa koleżanka mi o niej przypomniała jakiś czas temu. Stwierdziłem, że w otoczeniu takich spokojnych zespołów jak Immanu El i Bark Psychosis, Flunk będzie dobrym tematycznym (muzycznie) dopełnieniem audycji. Zespół powstał w Oslo w 2000 i tam rezyduje do dziś. Trip-Hop w ich wykonaniu jest mocno inspirowany osiągnięciami Massive Attack. Często też u Flunk słychać delikatny damski wokal. Generalnie jest to bardzo przyjemna propozycja z kraju Wikingów.
Zgodnie z zapowiedzią sprzed 2 tygodni Dwie dekady historii Post-Rocka rozpoczął utwór z płyty Hex. Po nim pojawiły się utwory zespołów, które również chciałbym wyróżnić na tle 1994 roku. Na początek - brytyjska Laika. Nazwa oczywiście jest inspirowana psem Łajką - pierwszego zwierzęcia w kosmosie. Ta założona przez byłych członków zespołu Moonshake formacja charakteryzowała się dość organicznym brzmieniem jak na zespół wykorzystujący w swojej muzyce tak potężną porcję elektroniki. Koncept pozostał ten sam - bajeczne damskie wokale i głównie elektroniczne kompozycje. Jednak wykorzystanie "żywej" perkusji, bębnów i sampli, które są dopełnieniem do żywego instrumentarium sprawiło, że słuchając Laiki mam wrażenie, że brzmienie tego zespołu jest autentyczne, nieco garażowe, momentami skoczne i żywe (polirytmiczny miks bitów). Muzyka wydaje się bardzo prosta, ale jest mocno teksturalna w istocie.
Drugim zespołem, który zagościł w kąciku było australijskie trio Dirty Three. Czy to trio jest wredne i brudne? Nie wiem. Fakt faktem ich muzyka jest momentami brudna i ciężka. Nie chodzi tu o mocno przesterowane gitary. Pierwsze skrzypce w zespole grają bowiem... skrzypce. Warren Ellis, który na skrzypcach wygrywa naprawdę karkołomne solówki (muzyk z klasycznym, wyższym wykształceniem) do spółki z Mickiem Turnerem (gitara) i Jimem Whitem (perkusja) w 1993 założył w Melbourne projekt, w którym wpływy folku są niemal tak silne jak Post-Rocka. Debiutancki album potwierdza to doskonale. O czym warto wspomnieć Ellis na 1 koncercie grupy przylepił do swoich skrzypiec gitarową przystawkę nadając swojemu instrumentowi, mocne, przesterowane brzmienie. Być może to właśnie to od brzmienia zespół przybrał nazwę Dirty Three - trójka muzyków grająca odbiegają1e od klasycznych, czystych dźwięki. Zespół szybko wrósł z scenę Melbourne i stał się inspiracją dla wielu Post-Rockowych zespołów, które masowo zaczęły powstawać kilka lat później.
Cytat na koniec wędruje do dawno nie słyszanego w audycji Trenta Reznora. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności przyniesienia, któregoś z utworów pochodzących z płyty With Teeth, która dostałem w prezencie na urodziny. Wybór padł na przewrotne "Beside You In Time" - kawałek, który bardzo mi się podoba za sprawą samego brzmienia (spokojny początek, dojście do punktu kulminacyjnego stopniowo zwiększając napięcie i elektroniczna kanonada prowadząca do końca), jak i metaforycznego tekstu, w którego wgryzienie się i zrozumienie - nie jest wcale takie łatwe:
"Now that I've decided not to stay
I can feel me start to fade away
Everything is back where it belongs.
"
by Trent Reznor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz