Powróciłem do Post
Scriptum przynosząc ze sobą do studia dużą porcję Post-Rocka. Z racji koncertu pojawiła się tez obowiązkowa relacja z koncertu
Immanu El.
Playlista 29.03.2011 (Post in Post
Scriptum is back)
1.
September Malevolence -
Destenies 'Ol
Destinies [
Surviving Destinies EP. 2004]
2.
Immanu El -
Hogamon One [
Moen. 2009]
3.
Immanu El -
Hogamon Two [
Moen. 2009]
4.
Immanu El - Astral
Days [
They'
ll Come
They Come. 2007]
5.
Immanu El -
Kosmonaut [
They'
ll Come
They Come. 2007)]
6.
Nine Inch Nails -
Beside You In Time [
With Teeth. 2005]
7. The
Evpatoria Report -
Cosmic Call [
Golevka. 2005]
8.
Dorena - I
Huset Jag
Växte Upp [
Holofon. 2009]
9.
Flunk - Spring To
Kingdom Come [
Morning Star. 2004]
Dwie dekady historii Post-Rocka (1994: Part 2):
10. Bark
Psychosis - Big
Shot [Hex. 1994]
11. Laika - Sugar
Daddy [Silver
Apples Of The Moon. 1994]
12. Dirty
Three -
Better Go Home
Now [Dirty
Three. 1994]
13. Dirty
Three - Dirty
Equation [Dirty
Three. 1994]
14. Ostinato -
Annotation [
Left Too Far
Behind. 2004]
To ja zacznę może nietypowo - od Gwoździa Programu. Wybrałem tym razem epickie brzmienie szwajcarskiej kapeli The
Evpatoria Report. Kosmiczna kompozycja dobrze pasuje do atmosfery post-koncertowego wspominania poprzedniego tygodnia i wizyty w
Hydrozagadce. Sam występ - jak można by było się spodziewać rozpoczął się z 45 minutowym poślizgiem. Ale to akurat nie jest
najważniejsze. Był to mój 3 koncert
Immanu Ela i muszę stwierdzić, że był najlepszy. Idąc do
Hydrozagadki trochę się bałem, bo rzadko mi się zdarza być 3 raz na koncercie tego samego zespołu. Bałem się
spowszednienia. Bałem się też z innych powodów, bo
Immanu El od pewnego czasu kojarzy mi się z pewną osobliwą traumą (trochę fatum się na bazie tego zbudowało). Więc był to nijako koncert na przełamanie. Odnoszę wrażenie, ze to przełamanie się udało. Dostałem od Szwedów 75 minut muzyki, 2 bisy (jak podkreślił sam zespół zdarza się to bardzo rzadko), 2 nowe kawałki z nadchodzącej płyty (które zwiastują naprawdę dobry album), która ma się ukazać jesienią i ma zawierać 8 zupełnie nowych kompozycji. Na żywo wywarły one na mnie bardzo dobre wrażenie. Co ciekawe jeden z
zaprezentowanych utworów nie ma jeszcze tytułu i słów. Zespół ustami
Claes Strängberga zaprosił nawet publiczność, żeby po koncercie podejść do stoiska z
merchem i podzielić
sięswoimi sugestiami i pomysłami.
Setlista z koncertu też dla mnie osobiście była bardzo dobra - przekrojowo pokazywała twórczość
Immanu Ela - "
Under Your Wings I'
ll Hide" i "Astral
Days" (świetne stroboskopy i o wiele bardziej agresywna aranżacja w porównaniu do nagrania studyjnego) z debiutanckiego albumu, "
Tunnel" i "Agnes
Days" z
Moen, do tego dwa nowe kawałki, "Panda" na pierwszy bis i kilka innych utworów - nie mam prawa narzekać. Zespół też pokazał, że lubi do Polski przyjeżdżać i na pewno tu wróci na trasie promującej kolejny album. Publiczność też ciepło przyjęła muzyków. To co mi się zawsze podobało na koncertach Szwedów to atmosfera - intymna, bliska, romantyczna, kameralna. Bez barierek odgradzających muzyków. Bez tłoku i przepychanek - bo każdy ma miejsce by w spokoju kontemplować muzykę. Dźwięki tulą ciepło publiczność. Akcenty są dobrze wyważone. Napięcie poprawnie budowane i aranżacje - z pazurem wykonane. Czy warto się wybierać kolejny raz? Zdecydowanie tak. Najlepiej z drugą połówką - wrażenia zdublowane!
W Norweskim kąciku muzycznym wystąpiła znana na świecie
elektroniczna formacja
Flunk. Muszę przyznać, że zapomniałem o niej na długi czas i dopiero radiowa koleżanka mi o niej przypomniała jakiś czas temu. Stwierdziłem, że w otoczeniu takich spokojnych zespołów jak
Immanu El i Bark
Psychosis,
Flunk będzie dobrym tematycznym (muzycznie) dopełnieniem audycji. Zespół powstał w Oslo w 2000 i tam rezyduje do dziś. Trip-Hop w ich wykonaniu jest mocno inspirowany osiągnięciami
Massive Attack. Często też u
Flunk słychać delikatny damski wokal. Generalnie jest to bardzo przyjemna propozycja z kraju Wikingów.
Zgodnie z zapowiedzią sprzed 2 tygodni Dwie dekady historii Post-Rocka rozpoczął utwór z płyty Hex. Po nim pojawiły się utwory zespołów, które również chciałbym wyróżnić na tle 1994 roku. Na początek - brytyjska
Laika. Nazwa oczywiście jest inspirowana psem Łajką - pierwszego zwierzęcia w kosmosie. Ta założona przez byłych członków zespołu
Moonshake formacja
charakteryzowała się dość organicznym brzmieniem jak na zespół
wykorzystujący w swojej muzyce tak potężną porcję elektroniki. Koncept pozostał ten sam - bajeczne damskie wokale i głównie
elektroniczne kompozycje. Jednak wykorzystanie "żywej" perkusji, bębnów i sampli, które są dopełnieniem do żywego
instrumentarium sprawiło, że słuchając Laiki mam wrażenie, że brzmienie tego zespołu jest autentyczne, nieco garażowe, momentami skoczne i żywe (
polirytmiczny miks bitów). Muzyka wydaje się bardzo prosta, ale jest mocno teksturalna w istocie.
Drugim zespołem, który zagościł w kąciku było
australijskie trio
Dirty Three. Czy to trio jest wredne i brudne? Nie wiem. Fakt faktem ich muzyka jest momentami brudna i ciężka. Nie chodzi tu o mocno
przesterowane gitary. Pierwsze skrzypce w zespole grają bowiem... skrzypce. Warren
Ellis, który na skrzypcach wygrywa naprawdę karkołomne solówki (muzyk z klasycznym, wyższym wykształceniem) do spółki z Mickiem Turnerem (gitara) i Jimem
Whitem (perkusja) w 1993 założył w Melbourne projekt, w którym wpływy folku są niemal tak silne jak Post-
Rocka. Debiutancki album potwierdza to doskonale. O czym warto wspomnieć
Ellis na 1 koncercie grupy przylepił do swoich skrzypiec gitarową przystawkę nadając swojemu instrumentowi, mocne,
przesterowane brzmienie. Być może to właśnie to od brzmienia zespół przybrał nazwę Dirty
Three - trójka muzyków grająca odbiegają1e od klasycznych, czystych dźwięki. Zespół szybko wrósł z scenę Melbourne i stał się inspiracją dla wielu Post-Rockowych zespołów, które masowo zaczęły powstawać kilka lat później.
Cytat na koniec wędruje do dawno nie słyszanego w audycji Trenta Reznora. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności przyniesienia, któregoś z utworów pochodzących z płyty
With Teeth, która dostałem w prezencie na urodziny. Wybór padł na przewrotne "
Beside You In Time" - kawałek, który bardzo mi się podoba za sprawą samego brzmienia (spokojny początek, dojście do punktu
kulminacyjnego stopniowo zwiększając napięcie i
elektroniczna kanonada prowadząca do końca), jak i
metaforycznego tekstu, w którego wgryzienie się i zrozumienie - nie jest wcale takie łatwe:
"
Now that I've decided not to stay I can feel me start to fade away
Everything is back where it belongs."
by Trent Reznor.